piątek, 29 lutego 2008

ene due like fake

obraz kontrolny
Ostatnio chodzę nieco rozkojarzony. Może to wiosna? W powietrzu jakby coś się czai, na trawnikach kwiatki kiełkują, studentki rozgogolone rozpoczęły roboty polowe: orzą komórami, sieją notatkami i rzucają słowa na wiatr. Udziela mi się widocznie. Dzisiaj na przykład wziąłem ipoda, założyłem słuchawki, włączyłem czajnik i zastanawiałem się dlaczego nie gra.
Takie rzeczy to są tylko niegroźne igraszki. Ale gorzej było dwa dni temu. Jadąc do szkoły błądziłem beztrosko myślami gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie, pomiędzy niebieskimi migdałami, szklanymi domami i faramuszkami. Po wylądowaniu na planecie ETH spostrzegłem, że pozostawiłem w autobusie torbę z tonami ważnych papierów, kalendarzem i najnowszym numerem WERK, który nabyłem byłem poprzedniego dnia. A i torby pożałowałem - nowa czarna szpanerska z płótna, z nadrukiem BAUHAUS, na dodatek to był prezent, ergo - dół. Na nic sie zdała mobilizacja - pomimo spędzenia następnej godziny na ganianiu po Zurychu pojazdów, w których mogłem ją zostawić (przy życzliwym udziale pań z ZTM, które wskazywały mi przez telefon, gdzie i kiedy mogę złapać kandydujący trolejbus) nie znalazłem i poddałem się. Zgłosiłem zaginięcie przez internet, ale w miarę, jak opisywałem w formularzu kolejne szczegóły utraconego mienia, moja nadzieja na jego odnalezienie malała. Pod wieczór pogodziłem się z rozstaniem, przestałem zwracać się do siebie w myślach per 'ty ośle' i zrezygnowany poddałem się muzykoterapii.
Najgorsze w gubieniu rzeczy jest to, że zawsze 'po' tracę do siebie zaufanie. Raczej nie ufam osobom, które rozpylają dobytek po mieście a tu nagle, ciach! - i sam należę do przypadkowych altruistów. Wczoraj jeździłem tramwajem trzymając cały czas plecak na kolanach i obsesyjnie sprawdzając po pięć razy, czy nigdzie nic nie zostawiłem. Portfel? Jest. Klucze? Są. Aparat? Mam. Mała żółta karteczka z zapisanym bardzo ważnym czymś? Mam. Sweter, okulary? Na sobie. Czyli mam. Mózg? Choroba, chyba został na przystanku. A może dziś go w ogóle nie brałem?
Dziś rano padał deszcz i zaraz po przebudzeniu naszła mnie wizja rozmiękającego gdzieś na pętli świeżutkiego numeru WERK, walających się notatek z wykładów i mojego czerwonego kalendarza, który powoli puchnie, w miarę jak woda z kałuży namacza kartki w kierunku od krawędzi do grzbietu. Potem w drodze do łazienki przeszedłem płynnie do wyobrażania sobie, jak podły kierowca trolejbusu z ogromnym kolczykiem (czemu?) wraca po pracy do domu i daje moją torbę z bauhausem swojemu chłopakowi, który co prawda wykłada na codzień chemię w Migrosie, ale zawsze kręcił go funkcjonalizm i dlatego w podzięce szepce mu do ucha 'Grrrrrrrrropiussssssss!'. Gdy chrupałem müsli, objawiła mi się scena w Fundgrube - to są takie sklepy, w których handluje się rzeczami pozostawionymi w pociągach i innych miejscach a przez nikogo nieodebranymi. Wielka murzynka z dzieckiem u piersi właśnie kupowała w nim za dwa franki moją torbę, kiedy okazało się, że pora kończyć śniadanie i ruszać.
Po serii kontroli, czy nic nie zostało zapomniane byłem prawie gotów do zerwania banderoli i uruchomienia podróży na uczelnię. Postanowiłem jeszcze pro forma rzucić okiem na stos poczty, który przez brak na naszej skrzynce naklejki 'keine werbung' składa się zwykle w 95% właśnie z werbung. I nagle słońce wzeszło, ptaszęta się rozćwierkały, dzwony zadzwoniły a króliczki rzuciły mi się na szyję, bo pod warstwą promocji leżał list z Fundbüro Zürich donoszący o odnalezienu mojej zguby.
W euforii wydałem mnóstwo pieniędzy na książki. Zarezerwowałem też pewną pulę na nagrodę dla znalazcy (w liście stało, że jest możliwość wynagrodzenia poczciwca) ale przy odbiorze poinformowano mnie, że uczciwa szoferka odniosła, nie pozostawiając personaliów. Kasa na nagrodę przypadnie wobec tego świętemu Antoniemu, który jest kapitalnym świętym i jeśli ktoś nie był bierzmowany a będzie i potrzebuje pomysłu na patrona to gorąco polecam.

Ścieżka dźwiękowa wiosenno-euforyczno-jazzowo-królicza: Björk - It's Oh So Quiet
torba borba ósme smake deus deus kosmateus i morele baks.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

mnie to przypomina te historyjke
diesel_HW

protestancki etos pracy ;)
dalszy ciag moze byc taki, bardzo przyjemnie, tylko bez nart
diesel_GW

Jan Strumiłło pisze...

nie cierpie anonimow, ale linki boskie!

Anonimowy pisze...

a, gdyz chyba teraz dopiero pojelam iz nazwa/URL jest do wyboru, a nie oba naraz. ++ po rozpracowaniu wklejania linkow pot perli moje blond czolo

c pisze...

więc już świat niektórych tagów HTML, takich jak (b), (i), (a) stoi przed Tobą potworem!

("To go on vacation" jest miłe, mógłbym dodać też coś od siebie, ale musiałbym work hard)