sobota, 15 marca 2008

Bazyleapidarium

Już dwukrotnie odwiedziłem Bazyleę, ale dotąd nie byłem w stanie nic o tym napisać. Wrażenia liczne, krótkie, powiązane bardzo luźno - ani w tym wątku przewodniego, ani barwnych postaci, wokół których można by opleść intrygę. Albo raczej aż za dużo wszystkiego. A z samych opisów przyrody i Mickiewicz nie naleje. Ale gdy jechałem ostatnio pociągiem relacji Chur-Zurych naszła mnie myśl, że może po prostu trzeba zmieścić niewygodną treść w jakiejś wygodnej formie. Dlatego teraz następuje bazyleapidarium.

Sub-primus lapis imago. Komiks dla architektów - 60 sekund H&dM.

Lapis 1. Czy ktokolwiek jeszcze w Warszawie pamięta Bazyliszka? Złota Kaczka i Bazyliszek zasługują na odkurzenie, nowy marketing i światową karierę, do której są stworzeni. Renesans Bazyliszka byłby wspaniałym pretekstem do nawiązania braterskich stosunków z Basel - miastem, z ktorego prawdopodobnie Bazyliszek emigrował do Polski za chlebem i/lub dziewicami.

Lapis 2. Poszedłem na wystawę Action Painting w Fundacji Beyelera i podwójnie dobrze zrobiłem. Po pierwsze action painting dotychczas mnie odrzucało, a jednak coś w nim jest, jak stwierdzam. Najbardziej przemówił do mnie Pierre Soulages, może ze względu na nazwisko kojarzące się z ulgą. Jackson Pollock na filmie dokumentalnym nie przypomina zupełnie Eda Harrisa, który go odtwarzał w Hollywood. Jest mniejszy, bardziej łysy i jakiś taki elegancki. Po drugie, Renzo Piano zrobił tam kawał dobrej roboty dziesięć lat temu. Muzeum w środku jest znacznie większe, niż się z zewnątrz wydaje a na zewnątrz wszystko już bardzo dostojnie zarosło i prezentuje się niezwykle klasycznie.

Lapis 3. W sklepiku Beyelera trafiła mi się miła mini-przygoda. Spotkałem bardzo ładny młynek do pieprzu, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Poznaliśmy się bliżej, tzn obejrzałem go dokładnie i niestety szybko znalazłem jego wstydliwą, przerażającą, nieludzką cenę. Okazało się też, że znam rodziców: ojcem jest Peter Zumthor a matką Alessi. To przyjemne, że Peter nadal umie mnie czymś zaskoczyć. Przedmiot piękny, ale kosztował słono, a że i bez młynka za dużo pieprzę, to ostatecznie go nie kupiłem.

Lapis 4. W Renie można pływać. Wzdłuż rzeki wiszą koła ratunkowe z podpisem: "schwimmen in der Rhein? aber sicher!" - "pływanie w Renie? - pewnie!". Pewna miła badaczka mysiej prokreacji powiedziała mi kiedyś, że w lecie spływa Renem codziennie. Mówiła też, ze można kupić specjalną wodoszczelną torbę, która umożliwia spływającym transport suchej odzieży. Genialne. Mam nadzieję dożyć dnia, kiedy będę mógł się wykąpać w Wiśle w centrum Warszawy bez ryzyka nieodwracalnych zmian skórnych.

Lapis 5. Zurych to miasto luźno rozrzuconych willi. Bazylea to MIASTO.

Lapis 6. Gigant farmaceutyczny Novartis, powstały z fuzji koncernów Ciba-Geigy i Sandoz dysponuje nieograniczonymi funduszami i Danielem Vasellą - CEO, który ma kompletnego hysia na punkcie nowoczesnej architektury. Tereny Novartis zajmują całą ogromną połać blisko centrum miasta. Tam szalony dyrektor wznosi miasteczko R&D dla aptekarskich nadludzi. Nazywa się to Novartis Campus i kolejne bloczki budują tam tuzy architektoniczne. Sanaa, Zumthor, H&dM etc. Szkoda tylko, że podludzie tacy, jak ja muszą sterczeć za płotem. Dlatego moja rada dla wszystkich szefów wielkich korporacji, którzy teraz czytają szwajc: róbcie, chłopcy, fajne domy i wpuszczajcie do nich studentów (jak Vitra), bo kiedy odgradzacie je stalowym płociskiem to wychodzi wam marny PR.

Lapis 7. Nad Renem stoi sobie muzeum Jeana Tinguely zaprojektowane przez Mario Bottę. Jaki Botta jest - każdy widzi. Warstwa ciasta, na to warstwa kremu, i znowu warstwa ciasta, i znowu warstwa kremu i tak ad libitum. Paseczki, kamyczki, kółeczka, klocuszki, aż zemdli. Ale dokładnie po drugiej stronie rzeki przybyło kilka lat temu ładne nowe Breitezentrum SABarchitektów. Wizyta obowiązkowa, można zamiast Botty.

Lapis 8. Dobrze jest mieć przewodnik ale lepiej jest mieć przewodnika. Gdyby nie oprowadzał nas Ralph (którego typowałbym na aktualną reinkarnację Oscara Wilde'a, ale niestety odrzuciłem koncepcję wędrówki dusz) nigdy nie dotarlibyśmy do wspaniałego Antonius Kirche. Ten katolicki kościół wylano z betonu, kiedy beton był jeszcze nowinką techniczną. Zdecydowanie jedna z lepszych nowoczesnych świątyń w jakich byłem. Doskonałe witraże, mój patron, słowem: pobożne z pożytecznym.

Lapis 9. Pogięty bloczek Millera&Maranty w Schwarzpark to rozkosz architektoniczna. Szkoda, że wszyscy to już od dawna znają i nie mogę być tym, który pierwszy przedstawi go światu. Żałuję też, że nie udało się dostać do środka, ale jest tak ładny, że przy najbliższej wizycie w BL chyba znów spróbuję.

Lapis 10. Szał-łagier z zewnątrz wygląda po prostu fantastycznie. Do środka można się dostać tylko z okazji wystawy, albo na zmaówienie, jak się jest bogatą kunst-szychą. Ale szczęście jest blisko, bo od kwietnia otwiera się wystawa Sosnowskiej. Jadę!

Lapis 11. Ścieżkę dźwiękową, bez specjalnego związku z dzisiejszą treścią, dedykuję wszystkim osobom urodzonym w roku 1979, w tym sobie. The Smashing Pumpkins - 1979. Kurczę, co za wspaniała piosenka!

niedziela, 9 marca 2008

3D - trzy domy

Dwudziestego szóstego lutego wysłuchałem wykładu Christiana Kereza, podczas którego utwierdziłem się w przekonaniu, że Warszawa wygrała los na loterii zdobywając muzeum sztuki nowoczesnej jego projektu. Oprócz Muzeum, które znam, pokazał też szkołę w Leutschenbach (o której już tu kiedyś było) i mały domek dla dwóch rodzin, który też już wcześniej mi przemknął na zdjęciach. Mówił, że to gdzieś w Zurychu, ale gdzie dokładnie - nie powiedział. Kerez zasłużenie dostał takie brawa, jakich jeszcze w audytorium ETH po żadnym wykładzie nie słyszałem. A ja dopisałem domek do mojej długiej listy obiektów do obejrzenia w Szwajcarii i tam sobie spokojnie wisiał.
Czasami zdarza się taki dzień, kiedy nie dość, że się mnóstwo ciekawych rzeczy dzieje, to jeszcze następują jedna po drugiej w doskonałej kadencji i nie trzeba z niczego rezygnować - i wóz i przewóz. I właśnie w ubiegły czwartek kolejne atrakcje edukacyjne tak się ułożyły, że wylądowałem po ostatnim wykładzie około dziesiątej wieczorem w środku miasta. Wraz z miłym towarzystwem zdecydowaliśmy się ukoronować dobę skromną libacją w jednym z pobliskich lokali. Kompletne uwędzenie odzieży w dymie tytoniowym okazało się być tym razem ceną wartą zapłacenia, bo rozmowa toczyła się wspaniale. Kiedy zeszliśmy na temat Kereza, to wypłynął ów domek z mojej listy i od jednego z interlokutorów dostałem dokładny adres. Stoi sobie, jak się okazało, po północnej stronie jeziora, powyżej tak zwanego 'Goldküste' - złotego brzegu, czyli na droższym, słonecznym stoku doliny.
Dziś po obiedzie wybrałem się do Witikonu go obfotografować. Okazał się być naprawdę niewielki, ale ostry, jak żyletka. Czysta przyjemność.
Syty jakości, do domu postanowiłem wrócić piechotą wietrząc płuca w świeżym powietrzu górskich przedmieść Zurychu. Po drodze trafiły mi się jeszcze dwa świetne znaleziska. Obok kolejki Dolderbahn odkryłem tajemniczą białą willę. Nie wiem, kto to rysował, ale się dowiem. Tchnęło z niej kasą, o której nawet nasze złote buraki raczej tylko śnią, i klasą, która w ogóle burakom nie grozi. A kilkaset metrów dalej - domek własny Mike Guyera, połowy duetu Gigon&Guyer. Mike, jak mi wyjawiono podczas czwartkowego wędzenia, ożenił się z sekretarką Rema Koolhaasa.
Na deser przemknąłem jeszcze przez mieszkaniówkę Sonnengartenstrasse, klasykę Gigon&Guyer, która nie przestaje mnie zadziwiać i zachwycać, ilekroć tamtędy przechodzę.

Ścieżka dźwiękowa: piosenka, która ostatnio przykleiła mi się do ucha i nie daje się odczepić w żaden sposób. Amy Winehouse - Valerie. Tam jest w pierwszym wersie kawałek o widoku ponad wodą - czyli w sam raz na dzisiaj.
Well sometimes I go out, by myself, and I look across the water
And I think of all the things, of what you're doing, and in my head I paint a picture
Since I've come home, well my body's been a mess, and I miss your ginger hair, and the way you like to dress
Oh won't you come on over, stop making a fool out of me, why don't you come on over, Valerie